W skrzynce mailowej, wśród wiadomości od „Czibo”, Banku z superofertą pożyczki czy developera, który ma dla nas genialną ofertę mieszkaniową, znajdują się te, które przykuwają naszą uwagę. Maile z błaganiem o pomoc. „Pomocy! Starszy malutki śpi na liściach”. „Czy macie może miejsce w Fundacji? W schronisku jest starsza sunia, która kompletnie sobie nie radzi” Dziesiątki maili z błaganiem o pomoc, błagalnych próśb o natychmiastowe działanie, za chwilę może być za późno oraz szantaż emocjonalny pt: „jak nie pomożecie, trafi do schroniska”, jakbyśmy same były z gumy.
Schroniska i punkty przetrzymań zwierząt są nam bardzo dobrze znane. Setki, tysiące ofiar kaprysu człowieka za kratami odsiadujące wyrok za to, że pokochały. Skazane na dożywocie za to, że wyglądają nie tak, jak moda nakazuje, i nie pasują do wystroju wnętrza. Brzydkich psów nie da się kochać a kundel jest psem gorszego sortu – w tym przekonaniu utwierdza nas nasze społeczeństwo, szczególnie Ci, którzy w hurtowych ilościach piszą do nas zapytania, wszystkie brzmiące podobnie: „Czy macie jorki? Czy są szicu a ciułała som? A kiedy będą?”
W oddali słyszę krzyk. Krzyk i płacz, którego nie słyszę w żadnym innym miejscu, tylko tutaj. Dla innych to tylko szczek, dla mnie krzyk. Zupełnie inny dźwięk niż ten, który wydają moje psy. To krzyk rozpaczy, nawoływania o pomoc. Krzyk, od którego boli mnie przede wszystkim serce, który bardzo długo utrzymuje się w moich snach czy nawet życiu codziennym taki, który na zawsze we mnie zostaje…
Wchodzę do więzienia o zaostrzonym rygorze, gdzie odsiaduje się wyroki za zjedzonego buta, za wakacje, na które nie było dane pojechać, czy za siknięcie na dywan, bo przez kilkanaście godzin człowiek nie otworzył drzwi na dwór.
Jednak najczęstszy wyrok odsiaduje się za niewinność… Bo tak. Dlaczego zatem takie miejsce nazywa się schroniskiem? Skoro każde stworzenie, które tutaj trafia, absolutnie nie będzie mieć schronienia, a jedynie walkę o przetrwanie.
Pośród setek nawoływań czasami słychać też przeraźliwy pisk. Ból, który zadają współwięźniowie w akcie desperacji. Wyeliminować najsłabszego w stadzie. Na niewielkiej przestrzeni, gdzie nietrudno o bójkę, gdzie hierarchia ustawiana jest od samego początku i przeżywa tylko najsilniejszy.
Przechodząc między boksami, staram się zachować spokój. Większość podlatuje do krat i prosi o chwilę uwagi. „Weź mnie do domu, mnie, mnie! Jestem taki fajny, zobacz, jak potrafię skakać!”. „Nie! Zabierz mnie! Ja uwielbiam biegać z piłeczką, uwielbiam trawę i wielkie przestrzenie!”.
Spoglądam w głąb kojca i widzę wbite w mur ogrodzenia malutkie zawinięte ciałko. „Nie patrz na mnie… chcę umrzeć”. Serce podpowiada – pomóż, a rozum buntuje się na myśl o kolejnym psie w domu. Wchodzę do boksu, wszystkie pchają się, domagając uwagi i dotyku. Liżą po rękach, skaczą, byle tylko być jak najbliżej. Wszystkie na swój sposób wspaniałe, niegdyś dostojne, dzisiaj eN-eNy z numerem schroniskowym.
Podchodzę do zwiniętej kuleczki, która ogromnymi oczami wpatruje się we mnie. Schylam się i delikatnie kładę na niej rękę. Wzdryga się, zaczyna trząść, zamyka oczy i sika ze strachu przed ciosem. „Nie bój się malutka”. Delikatnie podnoszę i przytulam do siebie.
„Szykuj transporter, zabieram ją”
„Ale że co? Kolejny?”
„Nie komentuj, nie mogę jej tu zostawić”
To kolejny pies, któremu muszę pomóc, a przed nami dopiero początek drogi. Telefon dzwoni jak opętany. 16 nieodebranych, a 17 właśnie nawala. Wiem, po co… w dzisiejszych ogłoszeniach adopcyjnych pojawił się nasz podopieczny – „sikający na kanapy york”…
„Dzień Dobry, ja w sprawie tego pieska yorka. Bo wie Pani, moja roczna córeczka marzy o takim piesku i byśmy go chciały. Czy może mi go Pani przywieźć, bo ja mam małe dziecko, mieszkam w województwie pomorskim? Halo! Proszę Pani, ja Pani nie słyszę! Strasznie tam głośno u Pani! Pip pip…” W międzyczasie odczytuję smsa: „Czy ten york jest na pewno za darmo? Bo jak tak, to ja dzisiaj po niego przyjadę”. Towar w sklepie wyłożony, a york widnieje w ogłoszeniach niczym wielka promocja! Nie kupuj! Adoptuj! Po co będziesz płacić 8 stów. Kup sobie nową kurtkę i zgłoś się do frajerów z Fundacji, wykrzycz, że chcesz, a oni podwiozą ci go pod nos…
Nie mam siły rozmawiać. Nie mam siły słuchać żądań mam i marzeń rocznych dzieci, które w niewiadomy dla mnie sposób przedstawiają je swoim rodzicom, informując wyraźnie o przyjacielu, ale tylko YORKU. Tłukąc garnkiem w terakotę czy rysując kilka kresek na ścianie? A może jest jakiś specjalny język mi nie znany, którym roczne dziecko posługuje się, wymawiając „ytiguga”, co w tłumaczeniu mamy oznacza YORK?
Kontynuuję moją podróż po miejscu przesiąkniętym śmiercią. Miejscu, gdzie w większości przypadków wychodzi się, ale „nogami do przodu” – na taczce. Gdzie rzucone na stos innych ciał kudłate zwłoki zostaną tonami wywiezione do spalarni… Zwłoki, za którymi nikt nie będzie płakał. Przechodzę przez kolejne wrota śmierci. Nie mogę uwierzyć, ze te istoty są wciąż bez domów. Że leniwym ludziom w dobie Internetu nie chce się tu przyjechać i uratować przyjaciela bo dla większości tylko przyjaciel z metką jest wartościowy ten, za którego trzeba zapłacić a później zachwycać się tym jak umęczony swoim zżyciem chrapie albo cierpi na genetyczne choroby. Jest popyt, jest podaż. Że tak mało jest wolontariuszy, którzy każdą wolną chwilę poświęcają dla tych zwierzaków, a są traktowani tak samo, jak śmieci…
Łzy ciekną po policzkach. Chce krzyczeć, chcę wrzeszczeć tak głośno, żeby o moim cierpieniu i rozdartym sercu dowiedział się każdy. Kolejny papieros truje mój organizm. Dym papierosowy wymieszany ze smrodem śmierci, zepsutego mięsa, gówien i uryny – zapach śmierci…. Już mi to nie przeszkadza, już się przyzwyczaiłam, da radę. I znowu pisk, głośny przeraźliwy. Lecę do boksu, z którego się wydobywa. Nie widzę zdarzenia, słyszę grzmot w budzie, krzyczę, walę w kraty. Wychodzą wreszcie. Jest ich trzech. Na samym końcu wybiega on, najmniejszy, najsłabszy. Krew cieknie z pyszczka. Wyje z bólu i mimo nawoływań nie chce do mnie podejść. Wołam pracownika i proszę o separację z tego boksu. Dzisiaj weterynarza nie ma, dzień wolny… Tym razem mu się udało, ale co będzie za chwilę? Jego już tu nie będzie…
„A gdzie ta sunia, która tu ostatnio była?”
„Ta po tej starszej pani, która umarła? Znaleźliśmy ją tydzień później martwą w boksie, nie miała urazów zewnętrznych, padła”
Standardowy scenariusz opieki nad naszym pupilem po śmierci. Mówią, że kochają tak, że się zaopiekują. W rzeczywistości jednak kłócą się o majątek , a ukochany, utyty kanapowy i całe życie rozpieszczany pupilek zostaje natychmiast odtransportowany do schroniskowego boksu. Bez umiejętności walki i przetrwania, bez umiejętności zdobycia pożywienia, które zawsze było mu podstawiane przez Panią Starszą pod nos…. Tęsknią tak strasznie, że pęka im serce. Bez szans na adopcję. Stare i zwykłe psy umierają w samotności, nie są godne miłości człowieka, gdy przekroczą już bramy więzienia …
Kolejny boks śmierci. Przytulony do muru mały biały. Podniesiona łapka ku górze, trzęsące się ciałko i ten wzrok, którego nie zapomnę do końca życia… Wokół niego te, które zobaczę tu następnym razem. Te najsilniejsze, dominujące. Na moich oczach niespodziewany atak. On na plecach wijący się z bólu, one skubią go i szarpią kawałek po kawałku. Znowu zdzieram głos, krzyczę i kopię w kraty. Odeszły, zostawiły go w spokoju, ale na jak długo? Ile spośród nich zobaczę następnym razem, gdy tu przyjadę? Pewnie niewiele.
Znowu telefon. Odruchowo odbieram
„Dzień Dobry. Bo my tak bardzo kochamy pieski i chcieliśmy oddać nasze serca, miłość i opiekę temu psiakowi. Tak bardzo chcemy pomóc, te psy nie zasługują na taki los jakim zgotował im człowiek”… Monolog, dość przyjemny dla moich uszu, przerywa ponowny atak na małego białego. Tym razem robi się niebezpiecznie, psy nie reagują na moje krzyki. Jak zahipnotyzowane szarpią małego. Mały piszczy, wyje, próbuje się bronić. Jego krzyk aż boli! Chcę tam wejść, chcę go wyrwać z uścisku kilku szczęk, wiem, że nie mogę, bo zaatakują mnie. Słuchawka wciąż przy uchu, moje wrzaski i płacz. Nadbiegający z szlauchem pracownik – woda i znowu odpuściły. Chwila ciszy …
„Proszę Pana, ja błagam! Weźcie tego psa. Waży ok. 5 kg, jest cudny, kochany i na pewno będzie najwierniejszym przyjacielem. Za kilka godzin będę w Warszawie, mogę go wziąć ze sobą. Macie serce, chcecie pomóc, a on bardzo potrzebuje pomocy. One go rozszarpią, on umrze w cierpieniu, ja Was błagam!”
„No, ale proszę pani, hmmm, ale my tylko yorka….”
Rzucam telefonem, kolejny ląduje w błocie, nie panuję już nad nerwami, szczególnie w takim miejscu, po tym, co słyszę. Jestem tylko człowiekiem, nie maszyną. Mam swoje uczucia, mam serce, które właściwie przestaje bić, gdy słyszę takie słowa, gdy uczestniczę w masowej eksterminacji tych „gorszych”. Bo takie słowa zabijają te, które yorkami nie są…. To nie one są winne, to ludzie którzy zamknęli swoje serca dla przyjaciół… a ja się pytam – W CZYM ONE SĄ GORSZE! Dlaczego nie można ich pokochać dokładnie tak samo jak psa z metką!?
Jak ja dzisiaj nienawidzę ludzi! Ostatnie ich zdanie wypompowuje ze mnie wszystko, całą energię. Wchodzę do kojca i wyjmuję go. Gryzie ze strachu, broni się bo myśli, że podobnie jak współlokatorzy chcę go rozszarpać. Popuszcza ze strachu, na mnie… Pogryzione ręce bolą, ale nic nie czuję. Czuję natomiast jego bicie serca. Krew moja albo jego spływa po rękach. To nieważne… Biegnę do samochodu, wyję! Nie daję rady, chcę już wracać… Kolejny pies na pokładzie fundacji, a setki/tysiące pozostawionych na pastwę losu.
Te, które kawałek po kawałku zagryzione zostaną przy najbliższej okazji, które umrą w bólu i cierpieniu, które nie zasługują na dom, bo są zwykłe i nie spełniają wymogów większości dzwoniących do fundacji po „my tylko yorka…”. Mały biały umiera dwa dni później. Pomagamy mu, bo cierpienie jest nie do zniesienia a stan się pogarsza. Decyzja o śmierci w jego przypadku jest miłosierdziem, które możemy mu okazać gdy ma już swoje imię. Ma krwotok wewnętrzny, połamane żebra, poszarpane kawałki mięsa wiszące na brzuszku. Stado dziesięciokrotnie od niego większych znalazło ofiarę, którą codziennie bawiło się niczym wąż polujący na swoją ofiarę. Nie od razu, powoli, po kawałku, jak najdłużej. Pomoc nadeszła za późno…
Wchodząc do schroniska, to ja JESTEM BOGIEM. Wskazuję palcem te, którym pomogę, tym samym palcem skazuję na śmierć tysiące innych. Patrzę w oczy tych, których już nigdy nie zobaczę. Głębokie, pełne nadziei spojrzenia. A ja muszę powiedzieć „Zostaniecie tu do końca swojego życia i umrzecie, bo nie jesteście yorkami…”.
Niektóre spojrzenia są tępe, zrezygnowane, nieobecne – takie spojrzenia mają tylko te, które straciły już nadzieję. One wiedzą, że nie ma dla nich ratunku, one wiedzą, że człowiek zawiódł, one wiedzą, że zginą śmiercią tragiczną… Otwieram kolejną paczkę papierosów… Boże, jak to boli…
Czasami żałuję, że nie jestem taka jak oni. Że nie kocham piesków tych tylko z metką. Że nie cieszę się kolejnym miotem na literę M, który powiła moja ukochana sunia –rodząc kolejne 8 sztuk bez znieczulenia. Pieskami, po które ustawi się kolejka chętnych, a które zasilą mój domowy budżet. Takie „hobby” jest znacznie łatwiejsze. Nie boli, nie wiąże się z okrucieństwem, tylko tolerancją, zachwytem ustawionych w kolejce konsumentów i społeczną akceptacją. Bo wychodząc na spacer, widzę masę Pań ze swoimi wypielęgnowanymi pieskami z metką. Zwykłych uratowanych kundli znacznie mniej. Oczyma wyobraźni próbuję dopasować do nich te, które przed chwilą umarły w schronisku, te gorsze, bez metek. Jednak łudzę się, że kiedyś będzie lepiej
Statystyki to nie tylko przestrzeń internetowa, to samo życie. Wdepnęłam w półmrok śmierci, która kiełkuje w każdej minucie mojego życia. Świat okrucieństwa, znieczulicy, braku ludzkiej empatii. Świat, w którym ludzie eliminują te „bezwartościowe” gorsze – dla mnie najwspanialsze i najcudowniejsze – niechciane. Świat, w którym trzeba być silnym i nie poddać się, wyryczeć w poduszkę, wykrzyczeć na pustym polu. Świat bez możliwości odreagowania. Okrutny taki, w którym również mnie ogarnia znieczulica, świat z którego istnieniem musisz się pogodzić i przyjąć do wiadomości, że nie pomożesz wszystkim… Granica jest bardzo cienka, za chwilę można zwariować, a oferowana pomoc może okazać się krzywdą. Mam na szczęście wokół siebie takie osoby, które nie pozwalają mi przekroczyć tej cienkiej linii.
Najchętniej rzuciłabym to wszystko w cholerę i wróciła do życia sprzed kilku lat. Kiedy moje oczy były zamknięte, kiedy zachwycałam się szczeniaczkiem koleżanki kupionym taniej, wszak po co mi papiery i sama poszukiwałam psa z metką ślepo wierząc w to co opisane na metce. Ale to nie jest takie proste. Pomaganie uzależnia, jest jak silny narkotyk, bez którego nie potrafisz żyć…
Materiał powstał na podstawie własnych doświadczeń moich i wszystkich tych, którzy pomagają doraźnie. Tak dzieje się zawsze, gdy odwiedzamy schronisko czy każde inne miejsce, gdzie bezmyślność ludzka doprowadza do tragedii. Zdjęcia pochodzą z różnych schronisk, w naszych zbiorach od wielu lat. Nie odnajdziemy już tych zwierzaków, czesć nie żyje, inne wiszą na łańcuchach, a jeszcze inne trafiły na dobrych ludzi. Nie tych, którzy patrzyli na wygląd psa a naprawdę chcieli pomóc psu, kundlowi gorszego sortu.
Magdalena Kordas – Prezes Fundacji Mikropsy