Trafiła do nas z interwencji. Ot, mały, śmierdzący piesek. Skołtuniony masakrycznie. Z ogromnymi guzami, zgniłymi zębami, swędzącymi zmianami na skórze i zaropiałym po utracie oka oczodołem, wyłysiałym ogonkiem, „porwanym” uchem…Powyginane w każdą stronę łapki spowodowane zmianami zwyrodnieniowymi. ALE GUMKĘ WE WŁOSACH MIAŁA! Wszak nie zdrowie a kucyk był dla właścicielki w psie najważniejszy!
Marysia – siedem nieszczęść przyjechała po nowe życie. Wieloletnie zaniedbania to ogrom pracy aby przywrócić jej radość życia. Ruszyłyśmy więc z „kopyta”


Ciężko planować leczenie, kiedy u psa praktycznie wszystko jest „popsute”. Od czego zacząć? Co jest priorytetem? Guzy, które za chwilę pękną, zgniłe zęby czy zaropiałe resztki oka? 🙁 Przy współpracy ze sztabem lekarzy rozplanowaliśmy długotrwałe leczenie i zabiegi operacyjne, które mają poprawić Marysi komfort życia. Bo to on jest najważniejszy, życie bez bólu.
Z opisu weterynarza:
„pies skrajnie zaniedbany, kołtuny na całym ciele, zaklejone lewe oko, właściwie oczodól (…) zęby w fatalnym stanie, odsłonięte kanały zębowe, podczas jedzenia pies kicha jedzeniem (…), wystawiona na dwór chwieje się.”
A wiecie co w tym wszystkim jest najciekawsze? Ze oprawcy, którzy dopuszczają się takich zaniedbań niewinnej istoty zawsze twierdzą, że kochają te pieski! Czy zatem wchodzimy w nowy rodzaj okrucieństwa? Okrucieństwo z miłości? oceńcie sami tą rzekomą miłość „opiekunki” do Marysi (pierwszy dzień, kiedy Marysia do nas przyjechała, tuż po odbiorze od bezdusznej, pozbawionej empatii oprawczyni:


